home

Home

emoji_events

Ranking

forum

Forum

event

Mecze

account_circle

Logowanie

 
Jankowski: Mistrzostwo efektem ciężkiej pracy (WYWIAD) 3 tygodnie temu | 16.07.2025, 10:00
Jankowski: Mistrzostwo efektem ciężkiej pracy (WYWIAD)

Jarosław Jankowski dołączył do koszykarskiej Legii Warszawa przed 14. laty, kiedy nasz klub występował w III lidze. Na czwartym poziomie rozgrywkowym. Jako przedstawiciel firmy, która zaczęła sponsorować legijną sekcję. Przez kilkanaście lat legioniści przeszli wszystkie kolejne szczeble, awansując do ekstraklasy w 2017 roku. Później Legia zdobyła wicemistrzostwo Polski, pierwszy od 1970 roku Puchar Polski (w minionym roku), a ostatni sezon klub ze stolicy zwieńczył mistrzostwem kraju. Ósmym w historii koszykarskiej Legii i pierwszym zdobytym po długich 56-ciu latach. O drodze, jaką przeszła koszykarska Legia, mistrzowskim sezonie, zaufaniu do dyrektora sportowego - Aarona Cela, a także planach na nadchodzące rozgrywki, rozmawiamy z Jarosławem Jankowskim - przewodniczącym Rady Nadzorczej, a także współwłaścicielem koszykarskiej Legii.


Po zdobyciu przez Legię mistrzostwa denerwowałeś się, gdy ktoś gratulował w formie "udało się".
Jarosław Jankowski: Tak, to prawda... Zawsze uważam, że jak się osiąga sukces, to mówienie, że to się udało, ma w sobie coś z przypadkowości. A tu nie było przypadkowości. Po prostu wygraliśmy, bo byliśmy najlepsi, bo to efekt wieloletniej, ciężkiej pracy i także tego sezonu.

A jeszcze 3 miesiące wcześniej wierzyłeś, że w ogóle ten sezon może się tak skończyć?
- Ten sezon był bardzo nieprzewidywalny, co pokazywały wyniki w poszczególnych kolejkach, kiedy wszyscy faworyci potrafili przegrywać nawet dwie kolejki pod rząd. Trudno było coś zakładać. Na pewno wierzyłem, że tę drużynę stać na dużo. Wierzyłem w to, że gramy z każdym meczem coraz lepiej i że nawet jak gdzieś mieliśmy jakieś wahania, czy małe dołki, to wiedziałem, z czego one wynikają. I byłem raczej spokojny, że możemy zrobić sukces. Oczywiście nie byłem pewny tego, że wygramy złoto, ale nie było tak, że uważałem, że ta drużyna nie jest w stanie osiągnąć sukcesu.

14 lat temu dołączyłeś do III-ligowej Legii. Z celem krótkoterminowym - awansu na trzeci poziom rozgrywkowy. I marzeniem - powrotu do ekstraklasy. Myślałeś wtedy, że to może zajść tak daleko?
- Dołączyłem w zupełnie innej roli, bo wtedy jako sponsor klubu. Trochę bawiąc się w to, uznając, że to jest fajny dodatek do życia biznesowego, w ogóle nie wiedząc, że tak to mnie zaangażuje i po 14 latach będę w tej roli, w której jestem dzisiaj w klubie. Na pewno wtedy nie myślałem o tym, że koszykarska Legia będzie mistrzem Polski. Wierzyłem w to, że taka marka powinna być w ekstraklasie i że przy ciężkiej pracy jest to możliwe. I ten główny cel, to był dla mnie awans do ekstraklasy, który zrealizowaliśmy w 2017 roku. Mistrzostwo Polski jako realny cel pojawił się na pewno znacznie później niż 14 lat temu.


Kto zna historię legijnych sekcji drużynowych, wie, że większość z nich seryjnie zdobywało medale dekady temu. Myślisz, że dzisiejsza Legia może stać się tak utytułowanym klubem jak na przełomie lat 50-tych i 60-tych?
- Na pewno mamy na to szansę. Nie chcę mówić, że jestem tego pewny, bo musi się wiele rzeczy wydarzyć. Po pierwsze musimy być klubem z bezpiecznym budżetem, nasz budżet musi rosnąć. Musi powstać nowa hala, w której będziemy grali. O resztę już jestem spokojny. Z kwestiami organizacyjnymi, sportowymi i zarządczymi sobie poradzimy. Ale absolutnie wierzę w to, że możemy wrócić na miejsce takiej drużyny, która będzie tylko w czołówce. Czy co roku będzie mistrzem, tego oczywiście nie wiemy. Jeszcze wracając do tego pierwszego pytania - "udało się". Nie można mówić, że coś się udało, skoro w ostatnich pięciu latach cztery razy byliśmy w strefie medalowej, zdobyliśmy w ostatnich trzech latach srebrny medal, Puchar Polski oraz złoto. Trudno mówić, że jest to jakiś przypadek, że nagle wskoczyliśmy do strefy medalowej, skoro jesteśmy w niej od kilku lat.

To co różni tamtą koszykówkę z lat dawnych z obecną to na pewno intensywność grania. W minionym sezonie na wszystkich frontach rozegraliśmy 56 spotkań. Zawodnicy w zaledwie dwa sezony notują 100 meczów w barwach danego klubu. A grając regularnie w europucharach, rok w rok ta liczba spotkań powinna być zbliżona. Jak to możliwe, że kolejny sezon w Legii grającej - jakby nie patrzeć - wąskim składem, udaje się grać z powodzeniem tyle spotkań bez większych urazów?
- Jednym z naszych fundamentów jest to, że przywiązujemy dużą wagę do całego otoczenia fizjoterapeutycznego, motorycznego i medycznego. Zaczynając od testów medycznych, staramy się podejmować jak najmniejsze ryzyko z zawodnikami, którzy mogą odnieść kontuzję. I to nam wychodzi. Na etapie "medicali" zdarzało się, że to my z zawodników rezygnowaliśmy, mimo że wcale nic się nie musi wydarzyć. Ale często nie chcemy tego ryzyka brać na siebie. Uważam, że mamy najlepszy sztab medyczny, fizjoterapeutyczny i motoryczny w Polsce, i nie boję się tego powiedzieć. Całe to zaplecze, którym dysponujemy, to jak dbamy o graczy, jacy ludzie pracują, to jest efekt właśnie tego, że unikamy większych urazów. Oczywiście nie wszystko da się przewidzieć, bo często te rzeczy są kompletnie niezależne od tego, jak wygląda sztab w danym klubie. Na pewno staramy się minimalizować ryzyko urazów i, odpukać, miało to bardzo duże znaczenie. Aczkolwiek w samym finale był przypadek taki, że opinia publiczna nie wiedziała, że Mate Vucić był chory. Dwa mecze ze Startem grał z gorączką i to były te dwa mecze, które przegraliśmy, w których zagrał ewidentnie słabiej i wszyscy już myśleli, że to są wahania formy, a on po prostu był chory.

Był jakiś moment w finałach, kiedy pojawiła się wątpliwość, czy to nie Start będzie świętował mistrzostwo?
- Nie. Zaciętość po obu stronach w finałach była naprawdę bardzo duza. Spodziewałem się, że to będzie rywalizacja mecz za mecz i dokładnie tak było. Nawet jak przegrywaliśmy 3:2, to wiedziałem, że wygramy mecz u siebie, że jesteśmy po dwóch porażkach i chcemy to zmazać, jak najlepiej pokazać się przed własną publicznością. A potem będziemy w stanie wygrać w Lublinie i dokładnie tak się stało.



Można gdybać - co by było, jakby Pluta trafił rzut z Górnikiem w Pucharze Polski... co by było, gdyby Grudziński nie faulował w ostatniej akcji meczu ze Startem w rundzie rewanżowej - i wówczas Legia wyprzedziłaby lublinian na koniec sezonu zasadniczego... Zastanawiasz się czasem, jak często takie małe rzeczy mają wpływ w sporcie, a szczególnie w koszykówce, gdzie liczą się małe tabele czasem czterech drużyn itp.
- Dodałbym jeszcze do tego ten ostatni mecz Startu z Anwilem, który rozstrzygnął się w ostatnich minutach na korzyść lublinian. Oczywiście czasem się nad takimi sprawami zastanawiam, ale też staram się nie przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu. Drabinka ułożyła się tak, a nie inaczej. Oczywiście, i już mówiłem o tym publicznie, że bardziej się obawiałem, że trafimy w I rundzie na Czarnych Słupsk niż na Górnika Wałbrzych, dlatego, że zespół Czarnych po prostu nie leżał nam, co pokazały oba mecze z nimi w sezonie zasadniczym. Ostatecznie trafiliśmy w ćwierćfinale na Górnika, którego z kolei obawiałem się, trochę bardziej niż półfinału z Anwilem. W serii z Anwilem z tych wszystkich trzech rund, które graliśmy, byłem jakoś podświadomie najspokojniejszy. Nie dlatego, że uważałem, że to słaby przeciwnik. Anwil był bardzo dobry, był mistrzem sezonu zasadniczego i to z dużą przewagą. Tylko tak uważałem, że Anwil bardziej nam leżał niż na przykład Górnik Wałbrzych, czy wspomniani Czarni Slupsk. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że na żadnym etapie nie było łatwo - to była bardzo wymagająca rywalizacja.

Od pewnego czasu jako jeden z niewielu nie ukrywasz jaki jest budżet klubu. Czy kwota na pensje zawodników i sztabu również rosną z sezonu na sezon i w najbliższym sezonie będą rekordowe?
- Jeszcze nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, dlatego że cały czas pracujemy nad budżetem na przyszły sezon. Na razie mogę powiedzieć, że wychodzimy z poziomu, który był w zeszłym sezonie, co też jest dobrą wiadomością, bo staramy się przynajmniej nie obniżać lotów. Wierzymy w to, że uda się nam wypracować jeszcze trochę pieniędzy, które będziemy mogli przeznaczyć na nasz budżet zawodniczy w tym sezonie. Nie ma co ukrywać wysokości budżetu - to są dane, które można zobaczyć w internecie. Nie ma w tym nic tajemniczego.

Ostatnie dwa sezony, co rzadko się w Legii zdarza, okupione zostały zmianami trenerów. Ale w obu przypadkach wyszło na Wasze, tj. nowi szkoleniowcy wywalczyli trofea. Patrząc z perspektywy kilkunastu lat, zmiany pierwszego trenera Legii następują naprawdę rzadko.
- To jest tak, że ja staram się długo współpracować z trenerami. Choć oczywiście nie ma reguły, ile się pracuje z danym trenerem. Długo pracowaliśmy z trenerami od lat, czy najpierw z Piotrkiem Bakunem, choć tam na krótko nastąpiła zmiana na Michała Spychałę, ale potem Piotrek znów był pierwszym trenerem i spędził w Legii kilka lat. Później Tane Spasev też dosyć długo był z nami, następnie Wojtek Kamiński, znowu był długo. A później życie potoczyło się tak, że Marek Popiołek był dosyć krótko z nami, ale zdobył z nami Puchar Polski. Później zapadła decyzja o współpracy z Ivicą Skelinem, którą ostatecznie zakończyliśmy na początku drugiej połowy sezonu. Klub to jest żywy organizm, trzeba reagować na bieżąco. I oczywiście nie jest wartością samą w sobie, że trener trwa na stanowisku, tylko wartością jest to, że trener wykonuje dobrą pracę z dobrymi efektami dla klubu. Jeżeli tego nie ma i widzimy, że coś się zacięło i trudno będzie to wrócić, to wtedy dokonujemy zmian. Oczywiście zmiana trenera to ostateczność, ale nie ma tu reguły tych decyzji. Aczkolwiek nie boimy się pójść w drugą stronę, i na przykład wyjść z propozycją przedłużenia kontraktu. Z trenerem Heiko Rannulą przedłużyliśmy umowę na kolejne trzy lata - w środowisku koszykarskim można to uznać za odważną decyzję, ale pokazujemy, że wierzymy w taki model współpracy długoterminowej.

Haiko Rannula szybko przekonał do siebie nie tylko kibiców, ale i działaczy, skoro po dwóch miesiącach, kiedy przecież miał jeszcze roczny kontrakt z Legią, zaczęliście rozmawiać o nowej, długoletniej umowie. Zarówno rozmowy, jak i ich finalizacja miały miejsce przed zdobyciem mistrzostwa, jak i rozpoczęciem serii finałowej.
- Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w klubie sportowym wszystko zaczyna i kończy się na trenerze. Więc jeżeli mamy bardzo dobrego trenera, to trzeba zrobić wszystko, żeby ten został z nami jak najdłużej. Heiko Rannula jest relatywnie młodym trenerem, który odnosił duże sukcesy i w Estonii, i w Polsce, i z reprezentacją. Zbiera bardzo dobre recenzje i doszliśmy do wniosku, że także profilowo i mentalnie bardzo nam pasuje nam do tego, czego oczekujemy. Spodziewamy się, że będzie szedł w górę w Europie. Uznaliśmy, że chcemy go sobie - kolokwialnie "zaklepać". Tak jest w biznesie, że wypatrujemy w tym szansy, którą stworzyło nam otoczenie i że jest dzisiaj u nas. Wyszliśmy z taką propozycją, co oczywiście jest ryzykiem, bo może to się nie udać. Ale jeżeli będzie tak jak przewidujemy i trener Rannula będzie szedł dalej w górę, to może się okazać, że za rok, kiedy jego pierwszy kontrakt by wygasał, wówczas byłby nie do utrzymania w Legii. Więc jeżeli będzie to ten drugi scenariusz, to okaże się, że będziemy wygrani, bo będziemy mieli na 3 lata trenera, który cały czas będzie szedł do góry i my razem z nim.



Aaron Cel jest dyrektorem sportowym. Czy ma pełną decyzyjność, czy każdy jego ruch musi być dodatkowo aprobowany przez "komitet transferowy", na którego czele stoi Aaron?
- Jeśli chodzi o zawodników, to tutaj decyzyjność jest po stronie Aarona i trenera. Mamy taką zasadę, że obaj muszą być zgodni, co do pozyskania danego zawodnika. I wtedy dostaję taką informację - do wiadomości, że taki transfer będzie robiony i to przyklepuję. Nie ingeruję w te wybory, bo nie mam za bardzo wiedzy i doświadczenia, żeby oceniać poszczególne transfery. Pod tym względem, można powiedzieć, Aaron ma pełną swobodę. W kwestii trenera, no ta decyzja była bardziej Aarona i moja. Tak było zarówno przy okazji zatrudniania i zwalniania trenera Skelina, jak i zatrudniania Heiko Rannuli. Oczywiście rekomendacja Aarona jest bardzo ważna. Dla mnie one są kluczowe, ale musi być zgoda między nami, żeby taką decyzję podjąć. A co do członków sztabu, to tutaj we trzech podejmujemy decyzję. Bo to jest trochę szerszy wymiar, musi być pewna jakość, merytoryka, pewien kształt tego sztabu. Po części jest to powiązane z tym, co się dzieje u nas w Akademii i klubie. Tak było w przypadku nowego trenera przygotowania motorycznego, podejmowaliśmy w trójkę, analizując różne kandydatury. Jedne z nich nie pasowały trenerowi, niektóre mi czy Aaronowi, aż w końcu pojawiła się kandydatura, co do której wszyscy byliśmy absolutnie przekonani - że to chłopak, którego szukamy. Później trener po konsultacjach m.in. z jego poprzednim pracodawcą, dał zielone światło. Z kolei decyzja ws. kierownika drużyny to była bardziej moja decyzja, bo tutaj jest wiele spraw organizacyjnych na styku pierwszej drużyny, klubu, finansów i całego zarządzania. Sam dokonałem tutaj rekrutacji, ale oczywiście w porozumieniu z trenerem i Aaronem.

Czy brak trenera Rannuli przez sporą część przygotowań Legii do sezonu nie będzie problemem? Szczególnie, że w składzie będzie sporo nowych graczy, a część z nich również będzie grała na Eurobaskecie.
- Oczywiście, że jest to bardzo trudny moment, o którym wiedzieliśmy, że będzie i z którym musimy się zmierzyć. Przygotowujemy się na to. Tutaj jest kilka płaszczyzn. Po pierwsze staramy się zrobić bardzo mało zmian, jeśli chodzi o sztab, aby asystenci, którzy zostaną i będą prowadzili ten okres przygotowawczy, wiedzieli czego oczekuje pierwszy. Heiko Rannula oczywiście cały czas będzie w kontakcie ze swoim sztabem. Druga rzecz, że jednak część zawodników zostaje w drużynie, a część, która przychodzi to gracze, których trener już zna, a oni znają jego system, wiedzą, czego oczekuje. Będziemy się starali minimalizować efekty tej nieobecności. Oczywiście jest tak, że na bieżąco będziemy też zarządzać wieloma rzeczami, bo też nie wiemy dokładnie, ile czasu nie będzie trenera, ile czasu nie będzie z nami zawodników grających w reprezentacjach.



Vital i McGusty mieli w trakcie sezonu propozycje finansowo nieporównywalne do klubów PLK. W obu przypadkach potrafiliście utrzymać swoich wiodących zawodników. To chyba nie jest łatwe zadanie, by prowadzić z graczami regularny dialog, by ci nie okazywali niezadowolenia, że np. klub ich blokuje.
- Takie możliwości tzw. buy-outu od jakiegoś czasu kasujemy na etapie negocjacji kontraktu. Nie zgadzamy się na możliwość wykupu graczy w trakcie sezonu. Stawiamy sprawę jasno podczas rozmów z agentami, żeby później nie było nieporozumień. Trzeba też powiedzieć, że Christian Vial oraz Kameron nie wywierali absolutnie żadnej presji. Nie podejmowali tego tematu. Obaj chcieli być skoncentrowani na tym, żeby osiągnąć sukces. I Kameronowi się udało to w stu procentach. CV - powiedziałbym, że w 50%, bo zdobyliśmy Puchar Polski, ale jego taka zaciętość i chęć wygrywania była tak duża, że on absolutnie był skoncentrowany, żeby w tamtym sezonie wygrać również mistrzostwo Polski. Niestety, potoczyło się, jak się potoczyło. Odpaliliśmy w ćwierćfinale z Kingiem Szczecin, który był minimalnie od nas lepszy. Pamiętamy złość Vitala po przegranej serii, jego ambicję, która nie pozwalała mu wtedy odpuścić. Wydaje się, że CV sprawy ew. transferu, zmiany klubu nawet po sezonie, nie dekoncentrowały i on do końca grał na maksa o jak najlepszy wynik z Legią. Mieliśmy do czynienia z ludźmi, którzy są profesjonalni, którzy doceniają to miejsce, w którym się wybijają, rozwijają i planują swoje kariery na przyszłość. Tacy goście nie chcą odchodzić za wszelką cenę tylko dlatego, że dostaną większe pieniądze.

Premia za zdobycie mistrzostwa Polski wynosi 300 tys. złotych. Porównując do pozostałych dyscyplin drużynowych - bardzo mało.
- Można powiedzieć, że jest symboliczna. Uważam, ze zarząd PLK, musi dążyć do tego, by wartość tych nagród podnosić, żeby medaliści jednak odczuwali większą korzyść finansową z całego sezonu. Jeżeli budżet klubu wynosi 13-15 milionów złotych i ten klub za zdobycie mistrzostwa dostaje, powiedzmy 300 tysięcy złotych, to jest to wynagrodzenie symboliczne, bo nawet nie pokryje małej części premii, bonusów za ten medal dla zawodników, czy sztabu.

Czy jest realna szansa, żeby przed sezonem było wiadomo, które miejsce gwarantuje grę w konkretnych pucharach, co daje zdobycie Pucharu Polski? Czy cały czas będzie tak, że do końca będziecie zaskakiwani? Tak, że dopiero przed rozpoczęciem finałów, okazało, że mistrz zagra w BCL, a wicemistrz w kwalifikacjach.
- To akurat jest kompletnie niezależne od nas. To bardziej kwestia FIBA i BCL i musimy z tym żyć. Na pewno idealnie byłoby tak, jak jest w piłce, że od razu przed sezonem wiadomo, kto co zyskuje kończąc rozgrywki na danym miejscu. Fajnie, że w tym roku potoczyło się tak, że jednak jest to miejsce gwarantowane w fazie grupowej BCL, a wicemistrz gra w kwalifikacjach. Wydaje mi się, że to optymalne rozwiązanie obecnie dla polskiej ligi. W połączeniu z kilkoma dodatkowymi miejscami w FIBA Europe Cup.



Każdy z klubów płaci do ligi niemałe pieniądze za licencje itd. Czy jest szansa, że nagrody za medale mistrzostw Polski, czy Puchar Polski będą większe już w nadchodzącym sezonie, czy to perspektywa raczej następnych lat?
- Jeśli chodzi o kwestię nagród, na pewno liga musi wypracować dużo większe środki ze sponsoringu, ze sprzedaży praw i z innych rzeczy, tak by nagrody finansowe dla klubów rosły. Na pewno jest ważna kwestia, którą liga już zrealizowała - tj. został wprowadzony bardzo dobry program nagradzania za grę młodzieżowymi zawodnikami. I to za bardzo duże pieniądze w porównaniu do nagród dla medalistów. Przypominam, że 1 milion złotych jest do podziału dla tych drużyn, które będą najwięcej grały zawodnikami do 23 lat. Co będzie z korzyścią nie tylko dla klubów, ale i rozwoju tych młodych zawodników, a także dla reprezentacji Polski.
Na pewno jako Rada Nadzorcza PLK chcemy wypracować odpowiedni model i chcemy, by przed rozpoczęciem sezonu, kluby wiedziały o jakie nagrody grają. Trzeba też pamiętać, że dzisiaj liga potrzebuje dużo inwestycji - w produkt, telewizję, opakowanie, social media i tak dalej. I to jest to, co dziś jest najważniejsze. Ta inwestycja jest potrzebna, żeby później zarabiać więcej. Jeśli nie będziemy wydawać pieniędzy na inwestycje, to ten produkt będzie z roku na rok coraz mniej warty, co doprowadzi do tego, że na przykład większych pieniędzy na nagrody po prostu nie będzie.

Duże zainteresowanie finałami - wyprzedane bilety w Lublinie i Warszawie, rekordy telewizyjne oglądalności koszykówki - to na pewno bardzo cieszy wszystkich kibiców, ale także klub. Ponadto liczne wyjazdy kibiców Legii w fazie play-off. Takiego zainteresowania nie było jeszcze nigdy - ani kiedy walczyliśmy o awanse z niższych lig, ani kiedy graliśmy o mistrzostwo ze Śląskiem, ani gdy graliśmy o Puchar Polski w Sosnowcu.
- Uważam, że nastąpił jakiś taki bardzo pozytywny przełom - cała nasza społeczność kibiców koszykarskich niesamowicie urosła, ale także zharmonizowała się i zaczęła naprawdę żyć naszym klubem nie tylko na meczach w Warszawie, ale również na wyjazdach. Widzimy to także pośród naszych sponsorów, różnych innych interesariuszy, którzy również bardzo mocno zaangażowani się i licznie jeździli na mecze wyjazdowe. To było naprawdę czuć, że jest ogromna różnica - jak było kiedyś, a jak jest teraz. To oczywiście był także efekt wyniku. To wszystko fajnie dojrzewało i taka eksplozja nastąpiła na finałach. Mam nadzieję, że to zaangażowanie kibiców zostanie z nami. Musimy to dobrze wykorzystać.

Legia zagra w BCL. To chyba rozgrywki, w których finansowo klub może cokolwiek zarobić? A na pewno wyjść lepiej finansowo względem rozgrywek FIBA Europe Cup.
- Na pewno jest różnica. Plus-minus około 300-400 tysięcy złotych jeśli chodzi o koszty, które ponosi się w FIBA Europe Cup. BCL na pewno jest dużo bardziej prestiżowymi rozgrywkami. W BCL dużo kosztów jest przenoszonych z klubów na organizatora rozgrywek i pod tym względem jest to też duża wartość.

Jesteśmy już po losowaniu grup BCL. Kiedy będzie wiadomo, czy Legia zdoła domowe spotkania zagrać na Torwarze, czy może będzie musiała się posiłkować halą w Radomiu?
- Na dniach mamy zaplanowane spotkanie z szefem COS odnośnie terminarza i wtedy będziemy mogli coś więcej powiedzieć.

Legia chce powalczyć o wyjście z grupy BCL, tj. stawia sobie ambitne cele. Aby połączyć dłuższą grę w Europie z walką o kolejny medal mistrzostw Polski, kadra zespołu na kolejny sezon musi być chyba nieco większa?
- Na pewno musimy mieć jeszcze dłuższą rotację, to jest oczywiste. Mam nadzieję, że taką uda się nam zbudować. Mamy też trochę zdolnej młodzieży, którą chcemy aktywizować do gry w poważną koszykówkę. Zakładam, że to też będzie element poszerzania rotacji, żeby ci chłopcy się rozwijali, by dawali dużą jakość na treningach. Na pewno była w tym roku wąska i dążymy do tego, żeby, w kolejnym sezonie była dłuższa i żeby to się nam opłaciło, by łatwiej było łączyć grę na dwóch frontach.

Po raz kolejny medal koszykarzy sprawił, że głośniej mówi się o budowie hali dla Legii na terenach Skry. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, pierwsze wbicie łopaty, lub przysłowiowe koparki, powinniśmy zobaczyć za kilka miesięcy. Kiedy możemy spodziewać się decyzji ostatecznej ws. przekazania miejskich środków na ten cel.
- Myślę, że to będzie niebawem, tj. sierpień-wrzesień tego roku. Najdalej wtedy wszystko powinno być jasne i temat budowy hali powinien przejść do kolejnego etapu. Według tego, co nam mówił na spotkaniu prezydent Rafał Trzaskowski, a także z tego co też deklarował później publicznie, zakładam, że ten przetarg na wybór wykonawcy w tym roku zostanie ogłoszony i rozstrzygnięty.

Renata Kaznowska była wielokrotnie na meczach koszykarskiej Legii na Bemowie. Wspierała także zespół podczas decydującego spotkania w Lublinie. To bardzo fajna sprawa, że osoba na takim stanowisku naprawdę żywo interesuje się sprawami warszawskiego sportu.
- Absolutnie. Pani prezydent Kaznowska jest osobą, która dla warszawskiego sportu jest szalenie ważna i pomocna. Bez niej, wydaje mi się, że warszawski sport byłby w zupełnie innym, o wiele gorszym miejscu. Duże słowa podziękowania dla pani prezydent, także za fakt, że była na meczach finałowych i w Warszawie, i w Lublinie. To dla nas ogromny zaszczyt i frajda. Widać było, że pani prezydent naprawdę "wkręciła się" w tą atmosferę, w te emocje i jej się to udzieliło w bardzo pozytywny sposób, więc cieszymy się, że dostarczyliśmy tylu pozytywnych emocji pani prezydent. Cieszymy się, że jest z nami, bo naprawdę, tak jak mówię, jest ogromną wartością dla nas, dla Legii i myślę, że dla wszystkich warszawskich klubów.

Ilu obcokrajowców rozpocznie sezon w barwach Legii?
- Założenie jest takie, że zaczniemy raczej sześcioma obcokrajowcami. Ale pewni będziemy dopiero jak tylu obcokrajowców podpiszemy, bo też nie chodzi o to, żeby robić to na siłę, na sztukę. Zakładamy jednak, że zaczniemy nowy sezon z sześcioma obcokrajowcami.

Jakie są cele koszykarskiej Legii na nadchodzący sezon?
- Cel jest bardzo prosty, bo jak co roku chcemy walczyć o medale. Idealnie oczywiście byłoby obronić mistrzostwo. To jest nasz cel maksimum. Celem minimum zaś jest awans do czwórki i walka o medale. Jeśli chodzi o europejskie puchary to próba wyjścia z grupy BCL, co ostatnio nie udało się żadnej polskiej drużynie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że rozgrywki Ligi Mistrzów będą w nadchodzącym sezonie na dużo mocniejszym poziomie. Wiele drużyn, które dotychczas grały w Eurocupie, przeniosło się do BCL i to podnosi poziom sportowy tych rozgrywek. W związku z tym wyjście z grupy będzie na pewno jeszcze trudniejsze, ale nie jest niemożliwe.

Rozmawiał Marcin Bodziachowski, fot. Maciek Gronau, Sebastian Tasakowski, Marcin Bodziachowski, Piotr Koperski

Udostępnij
 
© SPORTIGIO 2025